Nie jest żadną nowością, że kobieta
nadal nie jest równa mężczyźnie. Nie jest żadną nowością, że prawo i obyczaje
nie są sprawiedliwe i nie regulują wielu kwestii – elementarnych zresztą – z
kobietami związanych. Kobieta – mimo, że mamy XXI wiek – jest traktowana jako
ta gorsza. Mężczyźni sami sobie nadali prawo do decydowania o kobiecym losie,
mimo że niewiele o nim nie wiedzą. Nie rodzą dzieci, ani nie prowadzą domu. W
większości polskich rodzin etos „kury domowej” to codzienność. To, że nie mamy
uregulowanego, normalnego prawa reprodukcyjnego kobiet, to nic innego jak
zasługa ugrupowań prawicowych, które dają sobie monopol na prawdę, która oparta
jest na wykładni katolickiej w świeckim państwie. Przezabawne, że stoimy pod
dyktatem Kościoła i nie potrafimy się mu sprzeciwić. Nie mamy ustawy
parytetowej, a więc kwestia równości jest niespełniona. Dlaczego? Mężczyźni
boją się, że kobiety wyprą ich z działalności? A może, że lepiej sobie poradzą?
Historia pokazuje, że kobieta potrafi
niejednokrotnie podjąć lepszą decyzję niż mężczyzna. Nie oznacza to, że
mężczyzna nie potrafi, absolutnie! Chodzi tylko o to, żeby dać równe prawa –
zarówno jednej stronie, jak i drugiej. W chwili obecnej ten warunek spełniony
nie jest i sądzę, że jest to podstawowy błąd polskiej demokracji. Kobiety mają
prawo uczestniczyć w życiu publicznym tak samo efektywnie jak mężczyźni. Padają
pytania ze strony posłów: ale gdzie znaleźć połowę kobiet, które się nadadzą do
działalności w politycznej? I to jest szczyt dyskryminacji; to sugestia, że
kobiety są głupsze. A przecież to absurd. Równie dobrze można pytanie odwrócić:
gdzie znaleźć połowę mężczyzn, którzy są odpowiednimi kandydatami do reprezentowania
społeczeństwa? Nie ma żadnych podstaw do tego, aby dyskryminować kobiety,
ograniczać ich rolę. Płeć żeńska – owszem – ma nieco inne uwarunkowania fizyczne,
ale mitem jest, że nie jest tak samo przystosowana do pełnienia ważnych funkcji.
Wręcz przeciwnie – niejednokrotnie mieliśmy do czynienia z sytuacją kiedy kobieta „wyciągała za uszy” to, co wcześniej
„spaprał” mężczyzna.
Dzisiaj się mówi o sukcesie w polskiej
polityce, ponieważ walczymy o 35% kobiet na listach wyborczych. A przepraszam,
jakiż to jest sukces? Czy to jest połowa? Czy może ja nie potrafię liczyć? Jest
lepiej – owszem – ale na tym nie można zaprzestać. Właściwa ustawa parytetowa
to równe szanse, czyli zgodne z logiką 50%. Natomiast to, co mamy teraz, to
dopiero krok ku równości.
Wreszcie sprawa aborcji – kluczowa.
Obecna ustawa aborcyjna, która mówi, że życie która dopuszcza przerywanie ciąży
w niektórych przypadkach, jest niezgodna z ustawą zasadniczą. Nie ma żadnych
przesłanek, aby życie ludzkie w fazie prenatalnej było gorzej chronione niż w
jakiejkolwiek innej fazie. Dziś, środowiska skrajnie prawicowe chcą, aby
aborcja była zabroniona w każdym przypadku. Czy to jest normalne? Znowu głos
Kościoła bierze górę? Ustawa aborcyjna jest przede wszystkim po to, by chronić
kobiety, ich zdrowie, by zapobiegać patologiom. Czy któryś z mężczyzn jest w
stanie wejść w ciało i psychikę kobiety i zrozumieć czym jest ciąża, z jak
wielkimi zmianami się wiąże? Nie, nie jest w stanie, bo żaden z nich nie rodził
dzieci!
Kolejna sprawa to In vitro – kwestia kontrowersyjna
dla katolików (jak zwykle, warto zauważyć, że głos Kościoła jest dominujący).
In vitro, bez cienia wątpliwości, to szansa nie tylko dla kobiet, ale i dla
mężczyzn. To szansa na to, że będą mogli zaspokoić swoje pragnienia o
posiadaniu dziecka. Dlaczego państwo – pozornie nowoczesne, europejskie,
demokratyczne – nie chce dać szansy młodym ludziom na to, aby byli szczęśliwi. Medycyna
na to pozwala, ale prawo już nie i to się musi zmienić.
I wreszcie sprawa ostatnia – równe
traktowanie kobiet i mężczyzn. Nie może mieć miejsca sytuacja, w której głos
kobiety ma mniejsze znaczenie aniżeli mężczyzny. Oboje są równi i oboje mają
prawo do wyrażania własnych poglądów, do brania ich pod uwagę w dyskursie
publicznym. Niższe pensje dla kobiet za tę samą pracę,
którą wykonują mężczyźni to także fakt absolutnie naganny. Nie może być
przyzwolenia na to, aby – z powodów zupełnie nieznanych – kobiecie płacono
mniej za to, że pracuje tak samo efektywnie jak mężczyzna, ba, często – o wiele
efektywniej. Słysząc pewną socjolożkę w telewizji, która mówi: te 10-15% mniej
w przypadku pensji kobiet, to nie jest tak bardzo dużo, dostaję spazmy. Czy w
ogóle pracodawcy zdają sobie sprawę, że owo 10% to różnica kolosalna? Kobieta
nie jest gorsza. Na żadnej płaszczyźnie. I nie może harować, jak
przysłowiowy wół.
Słyszy się głosy szowinistów, że
feministki to zło konieczne. Bzdura. Feminizm jest kategorią, która nie zakłada
wykluczenia mężczyzn, ale równorzędnego traktowania. Ma na celu postawić
kobietę obok mężczyzny, a nie poniżej niego. Musi się zniszczyć ten
średniowieczny mit, który głosi, że tylko mężczyzna może być u władzy, i że to
mężczyzna jest głową (rodziny, państwa, instytucji).
Czas skończyć z patriarchalnym modelem,
bo dyskryminuje kobiety. XXI wiek to nie tylko okres, w którym płeć żeńska
powinna walczyć o swoje prawa, ale także je zdobywać.
Angielskie
sufrażystki rozpoczęły dzieło, a dziś Wy – kobiety nowoczesne, otwarte i
zdeterminowane – musicie je dokończyć. Ale także i Wy – Panowie, powinniście
otworzyć szeroko oczy i zrobić wszystko, aby naszym Paniom żyło się lepiej, aby
miały prawo decydowania o sobie. Aby nie musiały rezygnować z marzeń czy planów
zawodowych. Właśnie dlatego – przedsięwzięcia, takie jak organizowane co roku
Manify, popieram. W tym roku także, odważnie wyszliście (dziewczęta, kobiety,
chłopcy i mężczyźni) i głośno wołaliście, walczyliście o to, by żyło Wam się
lepiej (nam WSZYSTKIM lepiej!). Wierzę w to, że – prędzej czy później – uda się osiągnąć sukces. Musi
się udać!