niedziela, 5 lutego 2012

Słowo na niedzielę, czyli bolączka polityczna w asyście Kościoła

  Dzisiaj Kościół to nie tylko upolityczniona organizacja, która chce narzucić kanon postępowania wszystkim obywatelom –
w tym niewierzącym – ale też grupa ludzi przekonana o tym, że to krzyż (równorzędnie z godłem) jest symbolem narodowym. To, co od pewnego czasu robi Kościół w Polsce, jest niczym innym jak propagandą. Katolikom, pomijając pseudo-katolików, których w naszym kraju jest „na pęczki”, będącym pod silnym naciskiem kleru, zależy na tym, żeby to Katechizm Kościoła Katolickiego a nie konstytucja, stanowił prawo w Polsce. Na szczęście Polska jest państwem świeckim, choć sytuacja ostatnich lat budzi we mnie obawy, co do tego, czy rzeczywiście nim jest. Przykre jest to, że Kościół dyktuje politykom warunki a nie odwrotnie. Przykre, że obywatel zmuszony jest z własnej kieszeni finansować tę „jedyną, prawdziwą, moralną” instytucję. Przykre jest również to, że głos hierarchy katolickiego (biskupa) jest ważniejszy aniżeli głos ludzi. Wreszcie, najgorsze jest to, że uczestnicy Kościoła, a przede wszystkim jego przedstawiciele w sutannach – nie są traktowani (ani w sądach, ani w urzędach, ani w żadnym skrawku przestrzeni publicznej) tak, jak traktowani są zwykli ludzie. Problemem jest to, że tworzy się mit, jakoby ksiądz był nadczłowiekiem, kimś lepszym niż przeciętny obywatel.  Przestępstwa w Kościele to temat tabu. To, w jaki sposób się o nich mówi, jak się je tuszuje, próbuje zamazać – pokazuje tylko, jak bardzo stronnicze są nie tylko media, ale też władza (w tym władza samego Kościoła).
  Kilka lat temu, kiedy słynna sprawa księdza-pedofila wyszła na jaw, biskup – jak przystało na szczerego, prawdziwego, wreszcie nieomylnego hierarchę – stwierdził, że ludzie, którzy wspominają o tym incydencie, chcą niszczyć Kościół; że to atak ze strony środowisk anty-klerykalnych. Wiele można zrozumieć, ale nie fakt usprawiedliwienia zbrodni katolickiego księdza przez głowę Kościoła. Czy to jest moralne? Czy to jest normalne? Z pewnością nie. Kościół boi się konfrontacji, ponieważ wie, że jego działalność nie jest krystalicznie czysta. Obywatelowi chce za wszelką cenę pokazać, że w swoich przekonaniach jest nieomylny. Społeczna nauka Kościoła nie jest już bezstronną doktryną, która ma na celu jednoczyć i wzywać do racjonalnego budowania państwa, ale najzwyczajniej w świecie walką ze społeczeństwem, która je dzieli i narzuca przynależność do konkretnego kręgu politycznego, kulturowego, wyznaniowego. Wiele incydentów, które w obrębie Kościoła mają miejsce, jest godnych nie tylko nagany, ale przede wszystkim potępienia – społecznego i etycznego.
  Fakt, że w polskim parlamencie wisi krzyż, pokazuje tylko jak wielka jest siła Kościoła i jak bardzo głęboko wnika w życie polityczne. Sejm powinien być miejscem neutralnym światopoglądowo. Takim, które zapewni bezpieczeństwo i bezstronność wszystkim jego przedstawicielom. Wiszący krzyż nie tylko ową neutralność światopoglądową wypiera, ale także – niestety – zastępuje. Otwiera furtkę Kościołowi, aby mógł dyktować polskie prawo. Czy tak wygląda świeckie, nowoczesne państwo? Nie. Tak wygląda katolicki kraj, w którym zamiast ludu, słucha się wzniosłych, pełnych „ciepła i tolerancji” słów biskupów. Dlaczego w Polsce tak źle wygląda sytuacja kobiet i związane z nimi prawo reprodukcyjne? Dlaczego nie ma legalnej aborcji? Dlaczego wreszcie uczy się młodzież w szkołach, że antykoncepcja to zło, a homoseksualizm to zboczenie? Jeśli prawo i nauka oparte są na wykładni katolickiej, nie może być mowy o świeckim państwie. To się wyklucza.
  Edukacja seksualna w naszym kraju to po prostu jej brak. Młodzież nie jest przygotowana do dorosłego życia. Nie uczy się podstawowych zagadnień związanych z seksualnością. To kolejny temat tabu. Dlatego być może mamy tak wiele nastoletnich matek; stąd być może absolutna niewiedza, która w XXI wieku, w kraju europejskim – nie powinna, ba, nie może mieć miejsca.
   I wreszcie sprawa finansowania Kościoła. Dlaczego jest wspierany materialnie przez państwo? Czy już nie mamy innych problemów, które za pomocą tych pieniędzy można by rozwiązać? Nie mamy dziury budżetowej, którą chociaż częściowo by się załatało? Nie mamy w Polsce biedy, której odsetek można by zmniejszyć? Kościół jest nie tylko jak pasożyt, który nic nie daje, ale jeszcze zabiera.
  Kwestia katechezy w szkołach. Kiedyś uczono na plebanii, robiono to dobrowolnie. A dziś? Ogromne kwoty zasilają kieszenie kleru w zamian za to, że ewangelizuje dzieci i młodzież. Dwie godziny religii tygodniowo to nic innego, jak dwie godziny zmarnowanego – tak, tak pozwolę sobie powiedzieć – czasu, w którym znudzeni uczniowie siedzą i uczą się z roku na rok tego samego, podczas gdy można by wprowadzić lekcje etyki, filozofii, bądź po prostu przedmiotów fakultatywnych związanych z zainteresowaniami ucznia. Co więcej, wpływ religii na młodego człowieka jest właściwie żaden. Młodzież przecież nie jest jakoś specjalnie lepsza pod względem obyczajów, moralności, niż wtedy, gdy religii w szkole nie było. Widać – katecheci nie potrafią efektywnie nieść nauki Chrystusa. Problemem jest także to, że są to lekcje poza jakąkolwiek kontrolą merytoryczną. Nauczyciel świecki – matematyk, fizyk, geograf – jest co jakiś czas poddawany kontrolom przez dyrekcję, katecheta – nie. A dlaczego? Dlatego, że to nie dyrektor jest przełożonym księdza czy zakonnicy, ale biskup. To znaczy: pensja idzie do kieszeni katechety od państwa (czyli de facto od dyrektora), ale już „szefem” jest biskup. Istne kuriozum. Słyszy się od polityków: religia jest dobrowolna, chodzi kto chce. Owszem – w teorii jest kwestią wyboru. W rzeczywistości zaś pewna część uczniów, którzy w niej uczestniczą, robi to, ponieważ nie chce czuć się „gorsza”. Pojawia się problem potężnego wykluczenia (w fakcie przynależności do innej religii bądź bycia niewierzącym).
  Nie sądzę, że w tym kraju może być lepiej, dopóki zaślepieni politycy i pewna część społeczeństwa przyzwala na to, co robi Kościół. Jeśli się nie obudzą  i nie wyznaczą granic, to niedługo zamiast prezydenta, na czele państwa będzie stał kardynał w asyście biskupa-premiera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz